środa, 19 listopada 2014

Part 00

Trasę dzielącą Santa Monica z Beverly Hills spowiła gęsta mgła. Niefortunny zbieg okoliczności sprawił, iż pewne mrożące krew w żyłach odgłosy zakłóciły podróż trójki przyjaciół, która spędziła szalony weekend poza obrzeżami Hollywood. Jeszcze nie odgonili od siebie słodkiego uczucia beztroski, kiedy zostali brutalnie sprowadzeni na ziemię. Wpierw dało się usłyszeć stłumiony dźwięk wystrzeliwanej kuli, a zaraz później przeraźliwy, kobiecy krzyk. Wszystko zakrywał las, szczelniejszy niż nowojorskie drapacze chmur. Owe wydarzenia dokładniej rzecz ujmując, miały miejsce nieopodal "The Los Angeles Country Club", na rozgałęzieniu Wilshire Blvd.
Keith oraz Hunter nalegali, by wznowić jazdę i po drodze zawiadomić kogo trzeba, lecz Johnny ani myślał odpuścić. Zaintrygowany, wysiadł pierwszy ze swego lamborghini, po czym wytężył zmysły, aby dostrzec choćby najdrobniejszy niepokojący poszlak. Niczym Sherlock Holmes. Niestety daremnie, gdyż zaraz zapadła głucha cisza. Nie było również absolutnie nic widać.
– No niech to szlag, co cię podkusiło, żeby wybrać akurat ten cholerny skrót?!
Potężnie zbudowany, zielonooki Hunt nigdy nie szczędził sobie siarczystszych słów. Podobnie jak kiepskich żartów. Dodając mało cenzuralną uwagę, odpalił papierosa.
– Gówniarze odstawiają szczeniackie numery. Utnijcie mi rękę jeżeli będzie inaczej... – mruknął oparty o maskę samochodu Keith.
– Albo przygotowują role życia.
– Ciii – Johnny zmarszczył czoło, przystępując krok do przodu.
Od godziny tkwili na pustkowiu pośród odgłosów leśnych stworzeń i dokuczającego chłodu. Ustalili kilka prawdopodobnych wersji zdarzeń, wygrzebali nawet broń z bagażnika. Przezorność przede wszystkim. Mimo zapału żaden nie odważył się pokonać więcej niż dwa metry, a dwójkę mężczyzn prędko ogarnęło znużenie.
– Zdawało mi się, że...
Zupełnie, jakby ktoś chciał dać odpowiedź przypuszczeniom aktora,  ponieważ wysoki, damski pisk ponownie przeciął przestrzeń; między drzewami zamigotał natomiast błyszczący materiał. Trzy pary oczu przybrały postać spodków. Palce O' Neila bezwładnie upuściły nikotynową używkę.
– Tam, teraz jestem pewien!
 Jeśli Johnny siłą nie zostałby powstrzymany przez kumpli, byłby już w zlokalizowanym celu.
– Przecież musimy zareagować! - warknął zniecierpliwiony.
– Wiemy, ale trzeba zachować rozwagę – za tonował jasnowłosy Keith. – Najwidoczniej nasze przypuszczenia są błędne. Jeżeli to zasadzka, twoje bohaterskie zapędy zamienią się w gwoździe do trumny.
– Ach, więc stójmy z założonymi rękoma! Kolejny raz zakatrupią niewinnego człowieka, bo świat zalegają pieprzeni tchórze!
Podczas trwania powyższej wymiany zdań, donośny okrzyk ustąpił miejsca przygasającemu szlochowi. Twarze znanych postaci znów obmalował wyraz zdumienia. Wtedy serca pozostałych mężczyzn odrobinę stopniały.
– Odjedziemy stąd panowie bez plamy na honorze – oświadczył Hunt, odbezpieczając jednocześnie pistolet. – Pod warunkiem, że ty Depp pójdziesz za nami. Bądź co bądź masz najznakomitszą godność.
Jedynie tegoż razu gwiazdor przełknął dumę oraz zlekceważył irytujące rechoty, zostając nieco w tyle. Niebawem pochłonęła ich gęstwina zieleni. Strzęk łamanych gałązek, szelest liści, widoczność ograniczyła biała maź... Pełnia księżyca nie wiele pomagała. Popłakiwanie umilkło, poszukiwania mogły stanąć pod znakiem zapytania, jednak błysk srebrnych cekin stanowił kluczowy drogowskaz. Dzięki niemu odnaleźli nieprzytomną kobietę.
 Jej ciało pokrywała mieszanina brudu i krwi. Bieliznę ledwo okrywała niezmiernie kusa sukienka. Albo raczej postrzępiona, tandetna halka. Skołtunione włosy potencjalnej ofiary, zmoczyło błoto. Makabryczny widok oblał skronie kompanów zimnym potem, doznali nie błahego szoku. Keith pobladł niczym ściana.
– Biedaczce brakło szczęścia. Wszystko jasne. Gdy tylko dorwę skurwysyna, który urządził sobie polowanie... – Wtem Hunt począł wymachiwać pięściami, rozglądając się w okół. Przy tym o mal nie upuścił broni.
Wtenczas wciąż zachowujący opanowanie Johnny, przykląkł obok młodej osobniczki, odgarnął z jej ust splątany kosmyk. Dłonią zaś przytrzymał czarno – czerwony policzek.
– Należy sprawdzić czy oddycha – rzekł.
Sam skontrolował funkcje życiowe nieznajomej. Na szczęście klatka piersiowa delikatnie falowała. Nie myśląc zbyt długo uniósł ze wzmożoną ostrożnością filigranową nieprzytomną, ku zdziwieniu towarzyszy.
– Co zamierzasz?
– Zanim wymierzycie sprawiedliwość, ona może umrzeć. Nie dopuszczę do tego.
Prędko obrał kierunek przeciwny, pragnąc czym prędzej umieścić zmaltretowaną w pobliskim szpitalu. Żadnego sprzeciwu. Keith i Hunt posłusznie dołączyli.
Fakt, że kobieta trwała jeszcze po stronie doczesności potwierdzało min. cichuteńkie pochlipywanie. Rozpostarła również powieki, wyłącznie musnęła zamroczonym wzrokiem Johnny'ego, gdyż zaraz opuściła je z powodu skrajnego wyczerpania.
Adrenalina oraz myśl, że ważą się ludzkie losy, przywróciły mężczyzn do pionu. Serca naszych bohaterów trzepotały podobnie intensywnie co skrzydła uwięzionego motyla. Zwłaszcza tego, którego życie niebawem miało obrać bardziej szaleńczy obrót...

~*~    

Uprzejmie proszę o wyrażenie opinii na temat prologu! Minęło pół roku jak opublikowałam prolog,  a dopiero teraz wprowadziłam w nim poprawki... Nic tylko się załamać! No cóż, postanowiłam wrócić na stałe. Mam już napisany pierwszy rozdział, ale zamieszczę go dopiero wtedy, gdy przybędzie jeszcze komentarzy. Dodajcie mi motywacji! :)
Pozdrawiam, Audrey!

music...